Te cztery dni na długo pozostaną w pamięci tysięcy żeglarzy i milionów turystów, którzy odwiedzili Szczecin między 5 i 8 sierpnia. Gospodarz finału The Tall Ships Races 2017 po raz kolejny pokazał wielką klasę. Zobaczcie naszą relację fotograficzną.
Czy jedna impreza może trwale odmienić miasto? Jeśli dobrze wpisze się w jego charakter, mieszkańcy się do niej przekonają, a samorząd właściwie ją przygotuje – jak najbardziej. Przykłady? Słynny już efekt barceloński po igrzyskach w 1992 r. lub, żeby daleko nie szukać, impuls rozwojowy, jaki Euro 2012 dało polskim miasto-gospodarzom. Czy w Szczecinie można już mówić o efekcie „tolszipów”?
Sunąc żółwim tempem w tłumie oglądających żaglowce przycumowane na Łasztowni, miałem sporo czasu na obserwacje. W przeciwieństwie do tłoczących się wokół mnie osób, nie zadzierałem głowy, by podziwiać wysokie maszty. Patrzyłem w inną stronę. Zachwycałem się tym, co mam pod nogami – gustowną granitową nawierzchnią bulwaru, zadbanymi trawnikami i niebanalną małą architekturą. Przed oczami pojawiły się wspomnienia tego samego miejsca sprzed dekady.

The Tall Ships Races 2007. Rzeka ludzi ogromna jak teraz, z tą jednak różnicą, że spacer odbywał się po deskach, wyłożonych na nierównym, błotnistym klepisku. Na Wyspie Grodzkiej, na którą przechodziło się po chybotliwym moście pontonowym, królowały chaszcze. By stanąć vis-a-vis Wałów Chrobrego, trzeba było sforsować zarośla. Dziś w tym miejscu kołyszą się jachty stojące przy kejach nowoczesnej mariny, a dzięki zwodzonej kładce, przez Duńczycę można przeprawić się suchą stopą nie tylko od święta. Jak dużo się od tego czasu zmieniło! Trudno oprzeć się wrażeniu, że Szczecin przez te 10 lat wykonał wielki skok jakościowy, a miasto zwróciło się ku wodzie. Powstały kilometry eleganckich promenad nad rzeką, pełnych morskich akcentów, jak choćby odrestaurowane „dźwigozaury”, Aleja Żeglarzy z tablicami pamiątkowymi i pomnikami. Spacerując wokół nich turysta nie tylko dowie się, kim był Ludomir Mączka, ale też nauczy odróżniać sekstans od astrolabium.
Jednak zmiany widać nie tylko na poziomie infrastrukturalnym. Gdy w 2007 r. flota TTSR płynęła do Szczecina, w międzynarodowym środowisku żeglarskim miasto było prawie anonimowe – znane przede wszystkim jako to, na którego nazwie można połamać sobie język. Po czterech fantastycznych zlotach, które odbyły się od tamtego czasu nad Odrą, trudno znaleźć członka załogi, który nie wiedziałby gdzie leży Szczecin. Mało tego, żeglarze spod niemal każdej szerokości geograficznej – od Brazylii po Lofoty – potrafią perfekcyjnie wymówić polską nazwę miasta. A robią to z błyskiem w oku na wspomnienie gorącego przyjęcia, jakiego tam zaznali. W ciągu dekady Kopciuszek został królową balu.
Jako organizator, oficer łącznikowy, turysta, dziennikarz czy fotograf miałem okazję uczestniczyć w kilkunastu zlotach żaglowców w całej Europie. Szczeciński finał w 2007 r. obserwowałem ze szczególną uwagą, wiedząc, że dwa lata później będę współtworzyć The Tall Ships Races w Gdyni. Rozdając informacyjne broszury w gdyńskim punkcie promocyjnym w pobliżu Wałów Chrobrego, w pierwszych dniach imprezy usłyszałem od szczecinian wiele pochlebnych słów. Zwykle kiwali ze zrozumieniem głowami mówiąc: „No tak, Gdynia. U was to się dużo dzieje” albo „Wy to potraficie organizować takie zloty”. Ton zmienił się trzeciego dnia finału, gdy wiadomo już było, że impreza odniosła sukces. Czarne wizje malkontentów się nie sprawdziły, Sedov nie zahaczył o linię energetyczną, temat żaglowców w Szczecinie zdominował paski wszystkich liczących się telewizji informacyjnych, a załogi jednostek nie kryły zachwytu miastem. Szczecinianie zobaczyli, że nie mają się czego wstydzić, co znalazło odzwierciedlenie w komentarzach osób, którym wręczałem ulotki. Najczęściej dało się słyszeć: „Gdynia? A gdzie wy tam chcecie taką imprezę zrobić? My mamy do tego najlepsze warunki!”.
I na tym chyba polega największa – mentalnościowa – zmiana, jaką przyniosły Szczecinowi „tolszipy”. Mieszkańcy stolicy Pomorza zachodniego, która, pisząc eufemistycznie, wcześniej nie narzekała na nadmiar spektakularnych wydarzeń o międzynarodowej randze, poczuli dumę ze swojego miasta. Przekonali się, że też potrafią. Uwierzyli w siebie. Znaleźli ideę, która może ich zjednoczyć, wpisuje się w charakter ich małej ojczyzny. Poznali i pokochali żaglowce. Takie przynajmniej odniosłem wrażenie podczas wielu późniejszych pobytów w Szczecinie. Widać je w przestrzeni miejskiej – są na muralach, biletach komunikacji publicznej, motywy marynistyczne pojawiają się w nowych kawiarniach i restauracjach. A podczas zlotu o żaglowcach mówi szczecińska ulica, o czym mimowolnie przekonałem się, spacerując w ślimaczym tempie po terenie TTSR. Najbardziej rozczulającą była dyskusja dwóch seniorek, doskonale zorientowanych, czym różni się Sedov od Kruzenshterna i który raz przy Wałach Chrobrego cumuje Cisne Branco.
Nie mam wątpliwości, że Szczecin dzięki The Tall Ships Races przeszedł metamorfozę. Poprawiła się infrastruktura, wzrosła rozpoznawalność marki, zmienili się też sami szczecinianie. Dziś to już zupełnie inne miasto. I tylko unoszący się w powietrzu słodki aromat czekolady pozostał ten sam.
Krzysztof Romański
8.08.2017, godz. 21.00
Zobacz naszą relację fotograficzną ze szczecińskiego The Tall Ships Races: