Star Clipper w towarzystwie Royal Clippera

Rozmowa Żaglowców: Mikael Krafft – właściciel największych żaglowców pasażerskich

Od 1989 roku prowadzi firmę Star Clippers, która zabiera turystów w rejsy na pokładach trzech luksusowych żaglowców wycieczkowych: „Star Flyer”, „Star Clipper” i „Royal Clipper”. Wkrótce do tej floty dołączy – bijący wszelkie rekordy – „Flying Clipper”. O budowanym właśnie pięciomasztowcu, o Polsce i Polakach, o marzeniach i przyszłości w ekskluzywnym wywiadzie opowiada nam Mikael Krafft.

 

Krzysztof Romański: – W chorwackiej stoczni Brodosplit powstaje zamówiony przez pana największy żaglowiec na świecie „Flying Clipper”. Na kiedy przewidziane jest jego wejście do służby?

Mikael Krafft: – Stocznia obiecała dostarczyć statek na 28 maja 2018 roku, ale myślę, że tak naprawdę nikt jeszcze nie wie, kiedy dokładnie będzie gotowy. Wzorujemy się na fregacie „France II” z 1911 roku, można więc powiedzieć, że budujemy statek sprzed 100 lat. To skomplikowany projekt i łatwo o opóźnienia, ale z całą pewnością „Flying Clipper” do służby wejdzie w 2018 roku.

 

Mikael Krafft pozuje przy modelu swojego najnowszego żaglowca - Flying Clippera
Mikael Krafft pozuje przy modelu swojego najnowszego żaglowca – Flying Clippera / fot. Krzysztof Romański

 

 – Czy kiedyś przypłynie na Bałtyk?

– Mieliśmy już kiedyś nasz statek na Bałtyku. „Star Flyer” żeglował tu przez dwa sezony. Myślę, że „Flying Clipper” też kiedyś na Bałtyk przyjdzie, ale na pewno nie będzie to nasz pierwszy i podstawowy kierunek. Żaglowiec będzie pływał głównie po Morzu Śródziemnym, a zimą na Karaibach i południowym Pacyfiku.

– Mówił pan wiele razy, że budowa repliki „France II” to pańskie marzenie. Teraz, gdy wiadomo już, że uda się je zrealizować pewnie myśli pan już o kolejnym marzeniu?

– Mając 12 lat uwielbiałem budować modele żaglowców. Takie w skali 1:200. Według mojej żony, niewiele się zmieniło, bo wciąż buduję modele żaglowców, tylko teraz w skali 1:1. Wbrew pozorom, dużo w tym racji. W moim zawodowym życiu miałem do czynienia ze statkami handlowymi, drobnicowcami, statkami ro-ro, panamaxami, jednak zawsze marzyłem o tym, by przywrócić na morza wielkie żaglowce. W końcu udało mi się tego dokonać. A kolejne marzenie? Na razie koncentruję się na dokończeniu tego projektu. Potem zobaczymy.

 

Kadłub Flying Clipper na pochylni przed wodowaniem
Kadłub Flying Clipper na pochylni przed wodowaniem / fot. Brodosplit

 

– „Flying Clipper” będzie o 20 metrów dłuższy od pierwowzoru.

– Będzie też trochę szerszy, ponieważ tylko w taki sposób można było spełnić współczesne kryteria stabilności. Poza rozmiarami, reszta będzie identyczna – ożaglowanie, maszty, malowanie. „Flying Clipper” będzie bardzo podobny do „France II”, ale dokładnej kopii zrobić się nie dało. Oczywiście można byłoby taką zbudować, ale nie można byłoby nią pływać. Dlatego projekt trzeba było trochę zmodyfikować. Musieliśmy być pragmatyczni, na szczęście bez przesady.

– Czy na pańskich statkach pracuje wielu Polaków?

– Całkiem sporo. Mamy jednego bardzo dobrego kapitana, który dowodzi „Royal Clipperem”. Zatrudniamy też wielu polskich oficerów.

– A czy wśród pasażerów są Polacy?

– Tych nie ma wielu, ale ich liczba rośnie. Widzę, że żaglowce są u was bardzo popularne. Pewnie dlatego, że Polska jest wiodącym krajem pod względem budowy i projektowania żaglowców.

 

Tak będzie wyglądał największy żaglowiec na świecie - Flying Clipper
Tak będzie wyglądał największy żaglowiec na świecie – Flying Clipper / fot. Krzysztof Romański

 

– Skąd pomysł, by z żaglowców uczynić statki pasażerskie?

– Żaglowce pasażerskie są świetną alternatywą dla ogromnych wycieczkowców. Dziś buduje się statki zabierające w rejs 4, 5, a nawet 6 tysięcy pasażerów. To wręcz niewiarygodne. Te statki są jak miasta. A żaglowce wycieczkowe są świetną, niewiele droższą alternatywą. Na naszych statkach pływa od 150 do 300 pasażerów. Oferujemy wysoki komfort i rozrywki na pokładach – baseny, pokłady słoneczne, łodzie sportowe. W porównaniu z wielkimi wycieczkowcami, jesteśmy mniej uzależnieni od infrastruktury portowej. Możemy zawijać do mniejszych portów, nawet na małe, urokliwe wyspy. Nasi pasażerowie mogą łatwo dostać się na ląd łodziami, w które wyposażone są nasze statki. Możemy więc pływać praktycznie wszędzie tam, gdzie chcemy.

– Czy rozważał pan budowę statku w Polsce?

– W Polsce zbudowaliśmy już „Royal Clippera”. Kadłub, wszystkie części stalowe i maszty powstały w Stoczni Gdańskiej i jesteśmy bardzo zadowoleni z efektów. Tej stoczni już nie ma, ale dobrze znamy funkcjonujące tu mniejsze firmy, które rozważaliśmy jako potencjalne miejsca budowy, ale ostatecznie zdecydowaliśmy się na Chorwację.

– Mimo, że Chorwaci nie mieli żadnego doświadczenia w budowie żaglowców?

– Zbudowali za to wiele ogromnych statków – tankowców, drobnicowców. No i mają wsparcie polskich projektantów.

– Zgodzi się pan ze stwierdzeniem, że Zygmunt Choreń to najlepszy projektant żaglowców na świecie?

– Ma ogromne doświadczenie i jest jednym z wiodących projektantów żaglowców. Razem ze swoim zespołem w Stoczni Gdańskiej zbudował wiele jednostek, które pływają teraz pod banderą Rosji, Polski, Bułgarii. Pracował dla nas przy projekcie „Royal Clippera”, a teraz zaprosiliśmy go do współpracy przy „Flying Clipperze”.

 

Model Flying Clippera - widok od rufy
Model Flying Clippera – widok od rufy / fot. Krzysztof Romański

 

– Jak długo będzie mógł służyć „Flying Clipper”?

– Oczekujemy, że będzie pływać co najmniej 100 lat. Co będzie potem, to już problem moich prawnuków, nie mój [śmiech]. Naprawdę chcemy, by nasze statki przetrwały wiele dekad, dlatego stosujemy inne metody od tych, które dominują we współczesnym okrętownictwie. Inaczej niż przy budowie nowoczesnych statków handlowych,  używamy tylko najlepszej stali nierdzewnej. To zwykle nie ułatwia pracy, ale taka jest nasza filozofia. Właśnie dlatego zakładamy, że nasze żaglowce będą pływać jeszcze bardzo długo.

– „France II” był jednym z największych żaglowców w historii, ale nie najsłynniejszym. Czy myślał pan kiedyś o budowie repliki „Cutty Sark”?

– Uwielbiam „Cutty Sark”. To piękny i smukły żaglowiec, ale zbyt mały na statek pasażerski. Eksploatacja takiego wycieczkowca po prostu by się nie opłacała.

– Czy prowadzenie firmy eksploatującej żaglowce pasażerskie to trudny interes? Jak by pan to porównał z działalnością w innych morskich branżach?

– Znam co najmniej tysiąc lepszych metod na zarabianie pieniędzy. Mnie akurat na to stać, ale naprawdę nie jest to interes, na którym można się łatwo wzbogacić. Poza tym trzeba mieć inną firmę, zajmującą się kwestiami podatkowymi.

 

Royal Clipper, zbudowany w Gdańsku na bazie kadłuba Gwarka
Royal Clipper, zbudowany w Gdańsku na bazie kadłuba Gwarka / fot. Star Clippers

 

– Czy to właśnie z powodów podatkowych pańskie statki zarejestrowane są na Malcie?

– Wybraliśmy Maltę, ponieważ chcieliśmy pływać pod banderą kraju będącego członkiem Unii Europejskiej. Malta to bardzo dobra bandera. To kraj z ogromnymi tradycjami morskimi.

– Czy wejście do służby „Flying Clippera” będzie oznaczać wycofanie któregoś z mniejszych żaglowców z pańskiej floty?

– Nie. Wszystkie będą wciąż eksploatowane aż dobiją do „setki”. Najstarszy z nich ma dopiero 25 lat, więc przed nim jeszcze co najmniej 75.

– Czy w pańskiej rodzinie jest ktoś, kto podziela pańską pasję do żaglowców? Ktoś, kto kiedyś przejmie po panu stery firmy?

– Syn i córka bardzo się angażują w sprawy firmy. Ona zaczyna dzień pracy o godz. 8 rano i często jest w biurze jeszcze o 23. On prowadzi własny biznes, ale też jest niezwykle zaangażowany. Podobnie jak moja żona. Jak widać, zrobił się z tego rodzinny interes. Mam wspaniałe dzieci i wiem, że co najmniej jedno pokolenie będzie kontynuować to, co zacząłem. Mam nadzieję, że to nie będzie koniec, bo przecież na świecie są już moje wnuki, na które także liczę.

– Tego życzymy!

 

Rozmawiał Krzysztof Romański

Zdjęcie w nagłówku: Alexander Lvov

Dodaj komentarz