Na masztach wielu niemieckich żaglowców powiewają czarne flagi. To znak protestu przeciwko nowym, restrykcyjnym przepisom bezpieczeństwa, które mają wejść w życie w 2018 roku. Armatorzy tradycyjnych jednostek twierdzą, że nie będą w stanie spełnić wyśrubowanych norm. „Nowe prawo zatopi naszą flotę” – przewidują.
Właściciele oldtimerów, których w Niemczech jest ponad sto, protestowali już w czerwcu, podczas największej imprezy żeglarskiej tego kraju – Kieler Woche. Choć latem nie było jeszcze pewne, czy nowe przepisy zostaną uchwalone, środowisko zamanifestowało swoje niezadowolenie i opóźniło o prawie godzinę wyjście na paradę żagli. – Chcieliśmy w ten sposób pokazać, że wielu naszych statków może w przyszłości zabraknąć, jeśli proponowane prawo wejdzie w życie – tłumaczył na łamach portalu SHZ.de Michael Saitner, szef biura armatorskiego szkunera Thor Heyerdahl.

Nowe przepisy zaostrzają normy bezpieczeństwa żeglugi. Wprowadzają też obowiązkowe egzaminy, które członkowie załóg muszą zdać raz na 2 lata. – Podobne testy przechodzą zawodowi marynarze, a tu przecież chodzi o wolontariuszy – denerwuje się Saitner. Co jeszcze budzi niepokój armatorów? Przede wszystkim brak zróżnicowania wymogów bezpieczeństwa ze względu na akwen żeglugi. W efekcie jednostka, która pływa wyłącznie na wodach przybrzeżnych będzie musiała spełniać te same wymogi, co statek oceaniczny. Według nowych regulacji, wszystkie jednostki muszą posiadać system grodzi wodoszczelnych, co na wielu historycznych, drewnianych żaglowcach jest po prostu niewykonalne. Z kolei te, które taki system wprowadzą, po modyfikacjach muszą się liczyć z utratą statusu żaglowca tradycyjnego, który zapewnia wiele korzyści i ulg. – W takim wypadku utrzymanie statku przez stowarzyszenie albo grupę wolontariuszy z finansowego punktu widzenia stanie się nierealne. To może zniszczyć nawet połowę obecnej floty – mówi nam żeglarka Silke Brandt.

Żeglarzom nie podoba się też tryb, w jakim Ministerstwo Transportu przeprowadziło zmiany – odgórnie, bez jakiejkolwiek konsultacji z przedstawicielami ich środowiska, bez wsłuchania się w głosy ekspertów. Armatorzy podkreślają, że to niedopuszczalne, by o przyszłości tradycyjnych żaglowców decydował parlamentarzysta z Bawarii, najbardziej oddalonego od morza niemieckiego landu.
Zmasowana krytyka nowego prawa przyniosła protestującym częściowy sukces. Przepisy, które miały wejść w życie 1 stycznia, odsunięto w czasie o 3 miesiące, a władze zgodziły się usiąść z właścicielami jednostek do rozmów. O ich efektach będziemy informować.