Gdański zlot żaglowców Baltic Sail po raz drugi z rzędu odbywa się w nietypowym terminie. Tym razem na swoje sztandarowe morskie wydarzenie Gdańsk zaprasza w dniach 13-16 sierpnia.
Krzysztof Romański, 11.08.2021 r.
Przez dekady zdążyliśmy się przyzwyczaić, że Baltic Sail Gdańsk rozpoczyna lato. W ubiegłym roku, ze względu na pandemię koronawirusa, imprezę przeniesiono na wrzesień. Tym razem wielbiciele żaglowców nie będą musieli czekać tak długo. Gdański zlot rozpocznie się w piątek 13 sierpnia i potrwa do poniedziałku 16 sierpnia. Tym samym zbiegnie się z ostatnim weekendem Jarmarku Św. Dominika. Organizatorzy – jak zwykle – przygotowali ciekawy program wydarzeń towarzyszących. Na zlokalizowanej na Ołowiance estradzie wystąpi czołówka polskiej sceny szantowej podczas festiwalu Szanty pod Żurawiem. Koncerty zaplanowano na dwa pierwsze dni zlotu – od godz. 16 do późnych godzin wieczornych. Interesująco zapowiada się też inscenizacja historyczna, nawiązująca do lat 1733-1734, kiedy to w Gdańsku schronił się polski król Stanisław Leszczyński, co w efekcie doprowadziło do oblężenia miasta przez wojska rosyjskie. Przedstawienie zostanie zaprezentowane trzykrotnie: w sobotę 14 sierpnia o godz. 14, 15.30 i 17 na nabrzeżu przy ulicy Wartkiej.
Kulminacją zlotu tradycyjnie ma być parada żaglowców na Motławie, która odbędzie się w niedzielę w samo południe. Komentować ją będą: Władysław Cebula oraz nasz redaktor naczelny Krzysztof Romański.
– Jachty wypłyną z Gdańska na obrotnicę na Polskim Haku, tam uformują szyk paradny a następnie powoli, niespiesznie wpłyną do serca Gdańska, by zawrócić pod Żurawiem i tą samą trasą wypłynąć jeszcze raz – mówi kapitan Maciej Sodkiewicz, komandor parady. – Mamy pięknie wyremontowane nabrzeża, zarówno po jednej, jak i drugiej stronie Motławy. To prawie 1,5 km przestrzeni, więc można wybrać sobie dowolne miejsce, tak by uniknąć tłumu i żeby wszyscy mogli cieszyć się urokiem przepływających jachtów, które obiecują, że w miarę możliwości, jeśli tylko pogoda pozwoli, postarają się postawić żagle.
Największą atrakcją Baltic Sail niezmiennie są rejsy żaglowcami, w trakcie których jednostki przemierzają kanały portowe i wychodzą na otwarte wody Zatoki Gdańskiej, gdzie również stawiają żagle. Bilety na te 3-godzinne wyprawy można już nabywać za pośrednictwem strony zlotu.
– Mamy nadzieję, że z wydarzenia skorzysta w tym roku więcej mieszkańców i mieszkanek Gdańska. Dla posiadaczy karty miejskiej przygotowaliśmy specjalną, 25-procentową zniżkę na bilety w rejsy żaglowcami. Ze specjalnej zniżki mogą też skorzystać osoby do 15. oraz powyżej 70. roku życia, a także z niepełnosprawnością i ich opiekunowie na podstawie orzeczenia – mówi Agata Biały, koordynatorka zlotu Baltic Sail.
A jakie żaglowce zobaczymy w Gdańsku w tym roku?
– Ten zlot będzie nieco mniejszy niż zwykle, ale będzie nie mniej wesoły, rozrywkowy i nie mniej żeglarski. 74 małe jednostki, które wzbogacą centrum Gdańska, 6 starych żaglowców, wszystkie tradycyjne imprezy, ale i Festiwal Szanty Pod Żurawiem, regaty Bursztynowa 10., strefa edukacyjna dla dzieci – to wszystko przed nami między 13 a 16 sierpnia – zapowiada Jacek Bendykowski, prezes zarządu Fundacji Gdańskiej, która organizuje Baltic Sail 2021.
Zaruski i Bonawentura
Przy motławskich nabrzeżach zacumuje 6 napędzanych wiatrem statków. Największym z nich będzie Generał Zaruski. Miejscowy kecz pełni honory gospodarza imprezy. Ten przepiękny drewniany kecz gaflowy jest flagową jednostką miasta Gdańska. Zbudowany w 1939 roku w miejscowości Ekenas w Szwecji. Powstał na zamówienie Ligi Morskiej i Kolonialnej. Inicjatorem jego budowy był sam generał Mariusz Zaruski. Według założeń na bazie projektu jednostki powstać miało dalszych 9 bliźniaczych żaglowców, na których mogliby szkolić się polscy harcerze. Te ambitne plany pokrzyżował wybuch wojny. W 1946 roku jednostkę przeprowadzono na holu do Polski. Po wejściu do służby nadano jej imię Generał Zaruski. W 1950 roku nazwę zmieniono na Młoda Gwardia. Nazwisko słynnego generała wróciło na burtę dopiero 7 lat później. Statek był już wówczas pod kuratelą Ligi Obrony Kraju. W 1975 roku jako pierwszy polski żaglowiec dotarł do stacji badawczej na Hornsund na Spitsbergenie. W latach 80. odbywał rejsy z Bractwem Żelaznej Szekli – organizacją znaną z telewizyjnego programu Latający Holender, którego jeden z twórców – Bohdan Sienkiewicz – odszedł w tym roku,

Na początku XXI wieku wskutek kłopotów finansowych i braku remontów Generał Zaruski stracił klasę Polskiego Rejestru Statków. Wycofany z eksploatacji, przez kilka miesięcy 2003 roku, cumował w porcie w Jastarni. Wydawało się, że lepsze czasy nadejdą po przekazaniu jej pod opiekę fundacji Polskie Żagle. Statek został przetransportowany do stoczni remontowej we Władysławowie, jednak po 2 latach wycofał się główny sponsor prowadzonych prac – Poczta Polska – i roboty utknęły w martwym punkcie. Nad żaglowcem zebrały się ciemne chmury. Pomocną dłoń wyciągnął Gdańsk, który pod koniec 2008 roku kupił statek za 150 000 złotych. Po niemal 4-letnim remoncie w Gdańskiej Stoczni Remontowa, 30 października 2012 roku na zrewitalizowanej jednostce podniesiono banderę. Uroczystość miała miejsce w Gdańsku, a obecnością uświetnił ją ówczesny prezydent RP Bronisław Komorowski. Długość całkowita Generała Zaruskiego to 29 metrów. Załoga może maksymalnie składać się z 25 osób. Armatorem jednostki jest Gdański Ośrodek Sportu, a dobrym duchem statku kapitan Jerzy Jaszczuk.
Innym interesującym żaglowcem obecnym w Gdańsku będzie Bonawentura. To jedyny w Polsce kecz o rzadko spotykanym takielunku zwanym Va Marie, z żebrowym gaflem. Jednostkę zbudowano w 1948 roku w Stoczni Północnej w Gdańsku (działającej wówczas pod nazwą Stocznia nr 3). Powstała jako drewniany, dębowy kuter rybacki typu MIR-20A, zmodyfikowanej wersji popularnego przed wojną kutra MIR-20. Dokumentację, jeszcze w czasie okupacji, opracował zespół inżyniera Wojciecha Orszuloka, późniejszego konstruktora licznych statków i jachtów, m.in. szkunera Zew Morza. Kutrów z tej serii zbudowano 16. Do dziś zachował się tylko jeden.
Jednostka weszła do służby 17 czerwca 1948 roku pod nazwą Arka 16, z numerem burtowym GDY-137. Dołączyła do floty Przedsiębiorstwa Połowów Morskich i Handlu Zagranicznego „Arka”. Miała 19,5 metra długości całkowitej, czterocylindrowy silnik i ożaglowanie pomocnicze typu kecz, o łącznej powierzchni 84 metrów kwadratowych. Jej załoga składała się z 14 osób. Z przystani w Basenie Prezydenta w Gdyni jednostka ruszała na bałtyckie łowiska w poszukiwaniu dorsza i śledzia. W 1950 roku kuter przebazowano do Ustki (numer burtowy UST-54), a rok później trafił do Władysławowa (WŁA-59). W 1961 roku w tamtejszym porcie zderzył się z innym kutrem. Na szczęście obyło się bez ofiar i większych uszkodzeń. W 1967 roku zakończyła jego kariera rybacka, ale za wcześnie było jeszcze na emeryturę. Przebudowany na portowy holownik, pod nieoficjalną nazwą Władek, został stałym rezydentem Władysławowa. W 1970 roku skreślono go z rejestru aktywnych jednostek. Przez cztery lata stał bezczynnie, w oczekiwaniu na kasację. Uratował go zapał młodego kapitana Krzysztofa Bussolda, któremu zamarzył się żaglowiec. Kadłub Władka przetransportowano na barce do przystani Akademickiego Klubu Morskiego przy Twierdzy Wisłoujście w Gdańsku. Tam zaczął się żmudny proces przebudowy, która rozciągnęła się na 20 lat! Przebudowy – dodajmy – realizowanej na przekór przeciwnościom i rachunkowi ekonomicznemu. W przeprowadzonej w 1975 roku ekspertyzie stanu technicznego statku napisano: „Odbudowa kutra jest nieopłacalna. Kadłub kwalifikuje się do rozbiórki. Przedstawia wartość złomową. Uzysk materiałów z rozbiórki – drewna opałowego i metali złomowych – nie pokryje kosztów rozbiórki”. Armator jednak postanowił spróbować. Realizacja młodzieńczych marzeń zajęła mu dwie dekady. W nagrodę, wiosną 1994 roku, już jako dojrzały kapitan, Krzysztof Bussold mógł stanąć za sterami imponującego 20-metrowego kecza sztakslowego, który nazwał Bonawentura. Jego pierwszym portem macierzystym została Gdynia, obecnym jest Gdańsk.
Radością z posiadania żaglowca właściciel chciał się dzielić. Jednym z jego pomysłów były rejsy z wychowankami domów dziecka i tzw. trudną młodzieżą. W żeglarstwie widział najlepszy sposób resocjalizacji. Stąd pomysł zorganizowania na Bonawenturze „Rejsu Młodych”. Pokład jednostki szybko stanął otworem także przed artystami. Trójmiejska bohema znalazła tam idealne miejsce spotkań. Poetka Krystyna Lars, pisarz Stefan Chwin, poeta Bolesław Fac – to tylko niektórzy przyjaciele żaglowca. Na krótką przejażdżkę po Motławie na Bonawenturze wybrał się nawet noblista Czesław Miłosz.
Elegancki drewniany kecz jest ozdobą mariny w gdańskim starym porcie. Często bierze udział w zlotach żaglowców Baltic Sail, paradach żeglarskich, lubi też zawijać do Szczecina na Dni Morza i na Hanse Sail do Rostocku. Czasami wypuszcza się poza Bałtyk. W 2015 roku pożeglował aż na Wyspy Kanaryjskie. Do dyspozycji załogi są dwa czteroosobowe kubryki i dwie koje w mesie.
Bryza H
Pierwotnie jednostka nie miała nic wspólnego z żeglarstwem. Powstała na zamówienie Polskiego Ratownictwa Okrętowego jako kuter pomocniczy.
Po II wojnie światowej krajobraz polskiego wybrzeża, a zwłaszcza Zatoki Gdańskiej i Puckiej, usiany był wrakami statków i okrętów. Niektóre zatonęły w walce, inne – jak ogromny pancernik Gneisenau – zostały zatopione przez wycofujących się Niemców z premedytacją, np. by zablokować podejście do gdyńskiego portu. Usuwanie powojennych artefaktów trwało wiele lat i wymagało wielkich nakładów sił i środków. Wykonanie tych prac nie byłoby możliwe bez nurków. To właśnie dla nich powstał pomocniczy kuter holowniczo-nurkowy Pucka Bryza, który wybudowano w 1952 roku w Rybackiej Bazie Remontowej w Pucku. Statek miał drewniany kadłub o długości 18,44 metra, a sylwetkę jednostki dominowała dość wysoka nadbudówka znajdująca się na śródokręciu. Bryza, bo pod taką – skróconą – nazwą kuter ostatecznie wszedł do służby, mogła rozwinąć prędkość 9 węzłów i zabrać w rejs 6 osób. Jej portem macierzystym była Gdynia, w której siedzibę ma ówczesny armator – Polskie Ratownictwo Okrętowe.
Z czasem, gdy problem wraków nie był już tak palący, Bryza przejęła rolę kutra ratowniczego, którą pełniła do 1982 roku. Wycofany z eksploatacji statek rok później za symboliczną kwotę oddano Lidze Obrony Kraju. Nowy właściciel nie miał pomysłu na wykorzystanie jednostki. Postawiona przy Twierdzy Wisłoujście w Gdańsku Bryza niszczała. Pozbawiona opieki, była stopniowo rozkradana, a amatorzy napojów wyskokowych pod chmurką urządzili sobie w niej toaletę. W takim stanie statek zastał Waldemar Heisler, prawnik z Gdańska, którego ojczym uczestniczył w budowie Bryzy. LOK chętnie pozbył się problemu i sprzedał jednostkę. Rozpoczęła się żmudna, trwająca 16 lat, przebudowa kutra na żaglowiec. Prace trwały tak długo, bo armator prowadził je własnym sumptem w wolnym czasie. Niewiele brakowało, by jego plany nigdy nie doszły do skutku. Podczas przejścia z Gdańska do Gdyni jednostka bowiem… zatonęła. Na szczęście szybko udało się ją podnieść z dna i dokończyć renowację.
Ostatecznie w 2000 roku Waldemar Heisler mógł z dumą pokazać światu nowy żaglowiec. Zdecydował się pozostać przy nazwie Bryza, którą rozszerzył o inicjał swojego nazwiska. Udało mu się stworzyć kecz o długości całkowitej 23,8 metra i wysokiej dzielności morskiej. Mocarną, położoną na środku nadbudówkę zastąpiła mniejsza, zlokalizowana w części rufowej. Na dwóch masztach statek nosi żagle o łącznej powierzchni 180 metrów kwadratowych. Jego portem macierzystym został Gdańsk, z którego wypływa w rejsy po Bałtyku. Regularnie bierze udział w okolicznych zlotach i imprezach żeglarskich, podczas których na krótkie przejażdżki zabiera nawet 28 osób. Na dalsze wyprawy na pokładzie Bryzy H może się wybrać 14 osób.

Antica
W Gdańsku będzie można też zobaczyć również Antikę, która także ma za sobą przeszłość rybacką. Jednostka powstała w 1953 roku w Ustce. Po zakończeniu kariery kutra, w 1980 roku kupił ją Jerzy Wąsowicz i własnym sumptem przebudował na jacht oceaniczny o długości całkowitej 16,2 metrów. W 1991 roku właściciel mógł rozpocząć realizację wielkiego marzenia – opłynięcia globu. Etapowy rejs dookoła świata rozciągnął się aż na 6 lat! W tym czasie Antica przemierzyła 60 840 mil morskich, odwiedzając 36 portów. Po powrocie do kraju w 1997 roku na kapitana posypały się laury: III Nagroda „Rejs Roku 1997” oraz nagroda „Conrada”. Na kolejną oceaniczną wyprawę nie trzeba było długo czekać. W latach 1998-2000 statek opłynął Amerykę Południową i trawersował Przylądek Horn, za co armatora wyróżniono I Nagrodą „Rejs Roku 2000”, tytułem Żeglarza Roku 2000, nagrodę Bractwa Kaphornowców, kolejną Nagrodą „Conrada” oraz „Kolosem” podczas Ogólnopolskich Spotkań Podróżników, Żeglarzy i Alpinistów. Trzecia znacząca eskapada kapitana Wąsowicza miała miejsce w latach 2003–2004. Jej trasa wiodła wokół północnego Atlantyku.
Olander
Rodowód statku sięga 1931 roku. Zbudowano go w stoczni N.P. Jensens Skibsværft w Esbjergu – największym rybackim porcie Danii. Nieprzypadkowo. Służył bowiem jako kuter do połowów na Bałtyku i Morzu Północnym. Po wycofaniu ze służby, w 1979 roku, trafił do Niemiec, w których przechodził z rąk do rąk. Nie miał szczęścia – jego kolejni właściciele bezskutecznie próbowali go wyremontować i przebudować na żaglowiec. Udało się dopiero na początku XXI wieku, a część prac wykonano w Polsce. Statek, który wówczas był już keczem gaflowym, nazwano Holz-Holz, od nazwy firmy ówczesnego armatora. Ten jednak popadł w finansowe tarapaty i pilnie zaczął szukać nabywcy żaglowca. Miał jednak pecha. Podczas slipowania jacht został poważnie uszkodzony. Podtopiony, w 2004 roku osiadł na dnie Regalicy niedaleko Szczecina. Tam niszczał, częściowo spłonął – prawdopodobnie podpalony przez wandali – był rozkradany. Właściciel zaproponował firmie państwa Aleksandry i Andrzeja Kocewiczów zajmującej się budownictwem hydrotechnicznym, by kupiła i wydobyła wrak, przekonując, że wartość ołowianego balastu i drewna opałowego pokryje ich koszty z nawiązką. Tak też się stało – transakcja doszła do skutku, ale po wyciągnięciu z wody widok żaglowca tak urzekł niedawnych nabywców, że ci postanowili go odbudować. W latach 2008-2011 statek pieczołowicie odrestaurowano z dbałością o detale. w pracach brali udział szkutnicy ze Szczecina i Kołobrzegu. Dziś to jeden z najpiękniej odnowionych i utrzymanych oldtimerów. Nazwa Olander to akronim imion właścicieli (Ola i Andrzej). Portem macierzystym jednostki jest Szczecin. Jej długość całkowita to 23,5 m, a powierzchnia ożaglowania to 220 m kw.
Zobacz nasz wideoreportaż z rejsu Libavą:
Libava
Z Łotwy do Gdańska przypłynie Libava – stały uczestnik Baltic Sail. To wierna replika 17-wiecznego żaglowca z floty księcia Jakuba Kettlera, regenta Kurlandii. Tego typu statki były wówczas popularne na królewskich dworach i wśród arystokracji jako jachty wypoczynkowe, potwierdzające wysoki status społeczny i bogactwo właściciela. Projekt żaglowca powstał w oparciu o materiały muzealne, przede wszystkim rysunki holenderskich żaglowców, które zachowały się w zbiorach Muzeum Morskiego w Petersburgu oraz niemieckich książkach historycznych. Prace nad Libavą w rosyjskiej stoczni Varyag w Pietrozawodsku trwały dwa lata (2007-2008). Stosowano wyłącznie tradycyjne metody i materiały, takie jakie dostępne były trzy stulecia wcześniej. Całkowita długość jednostki to 17 metrów.
Krzysztof Romański
11.08.2021 r.
Zdjęcie w nagłówku: Krzysztof Romański