Remontowany od sierpnia 2017 roku legendarny bark Peking znów jest na wodzie. Żaglowiec opuścił już suchy dok, a nad jego pokładem znów górują maszty.
Liczący ponad 109 lat Peking to jeden z najsłynniejszych żaglowców świata. Jest też jednym z największych – jego długość to 115,5 metra, czyli zaledwie 2 metry mniej od Sedova. Do macierzystego Hamburga powrócił po 85 latach. Wcześniej, przez cztery dekady był ozdobą Manhattanu, pełniąc rolę statku-muzeum. Z czasem jego stan techniczny pogorszył się na tyle, że niezbędny stał się generalny remont. Amerykanie nie mieli dostatecznych środków na ten cel, dlatego zdecydowali się oddać jednostkę stronie niemieckiej. Rząd naszych zachodnich sąsiadów zobowiązał się pokryć koszty gruntownej renowacji i skomplikowanego logistycznie przeprowadzenia Pekinga przez ocean na pokładzie specjalistycznej jednostki Combi Dock III. Prace konserwatorskie, które prowadzi stocznia Peters w Wewelsfleth, potrwają jeszcze co najmniej rok. Kadłub został już odnowiony i pomalowany w tradycyjne czarno-biało-czerwone barwy. 24 czerwca 2019 roku, po posadowieniu masztów, statek przeprowadzono z suchego doku do nabrzeża wyposażeniowego. Zrewitalizowany żaglowiec zostanie zacumowany jako muzeum w Kleiner Gasbrook – nowej przestrzeni miejskiej Hamburga, zlokalizowanej naprzeciw HafenCity.
– Pamiętając, jak Peking wyglądał w Nowym Jorku, dobrze go widzieć w tak świetnej formie jak dziś. Wciąż jednak dużo pracy przed nami. Trzeba będzie położyć drewniany pokład, zamontować reje – powiedział portalowi ndr.de Joachim Kaiser z fundacji Stiftung Hamburg Maritim, która jest armatorem jednostki.
Historia Pekinga
Peking powstał w słynnej, istniejącej do dziś, stoczni Blohm und Voss w Hamburgu. Dołączył do floty firmy F.Laeisz w 1911 roku. Armator ten wbrew powszechnym wówczas w żegludze towarowej trendom, zamiast na parowce, konsekwentnie stawiał na żaglowce, którym nadawał nazwy zaczynające się od litery „p”. Na 4 masztach Pekinga stawiono 32 żagle o łącznej powierzchni 4,1 tys. metrów kwadratowych. Dzięki temu jednostka mogła rozpędzić się do 18 węzłów – nawet wtedy, gdy jej ładownie wypełnione były pięcioma tysiącami ton towaru. Mimo imponujących rozmiarów statek obsługiwała stosunkowo nieliczna – 31-osobowa – załoga, która wszystkie czynności musiała wykonywać ręcznie. Peking nie posiadał bowiem ani silnika, ani też żadnych mechanicznych udogodnień. Ewentualne naprawy musiały być robione przez załogę podczas rejsu, nawet w największych sztormach, bo na przystanki w portach po drodze nie można było sobie pozwolić. To opóźniłoby dostarczenie towaru i wiązało ze stratami finansowymi. Czas był najważniejszy. Ważniejszy nawet niż bezpieczeństwo poszczególnych członków załogi.
– Przepisy bezpieczeństwa? Nie było takiego pojęcia. Po prostu uważaj na siebie w każdej sytuacji, a wszystko będzie dobrze, to wszystko, co można było usłyszeć od kapitana – wspominał Irving Johnson – Amerykanin, który w 1929 roku zamustrował na jeden z rejsów i w jego trakcie nakręcił film dokumentalny.
Horn i ptasie odchody
Zwyczajowo Peking kursował drogą wokół przylądka Horn pomiędzy Hamburgiem i Valparaiso w Chile, skąd przywoził… ptasie odchody, używane w Europie jako nawóz. Wraz z rozwojem przemysłu chemicznego, popyt na południowoamerykańskie guano spadał. Laeiszowie szukali więc innych rynków – wozili banany, jęczmień i pszenicę. Otwarcie Kanału Panamskiego sprawiło jednak, że eksploatacja żaglowców nawet na długich dystansach przestała się opłacać. Wycofanie Pekinga z żeglugi handlowej stało się kwestią czasu. W 1932 roku statek został sprzedany do Anglii. Zmieniono mu nazwę na Arethusa, przebudowano i zacumowano w Lower Upnor w hrabstwie Kent. Jego pokład stał się siedzibą szkoły dla chłopców, a na jej inaugurację przybył sam król Jerzy VI.

Pomocna dłoń z Ameryki
W latach 70. starzejącą się jednostkę planowano oddać na złom. Przed pocięciem na żyletki uchronili ją Amerykanie, a konkretnie Jack Aron. Biznesmen, który majątek zbił na handlu złotem i kawą, a sentyment do morza wyniósł z wojennej służby w US Navy, kupił żaglowiec za 70 tys. funtów, przywrócił mu pierwotną nazwę i sprowadził do Nowego Jorku. 23 listopada 1975 roku Peking zacumował przy nabrzeżu nr 16 na Dolnym Manhattanie. New York Times tak opisywał ten historyczny dzień: „Tankowce, promy i holowniki syrenami pozdrawiały przepływający żaglowiec, nad którym unosiły się helikoptery. O 9.45 statek pożarniczy postawił kurtynę wodną, którą rozwiewał wiatr, podczas gdy Peking dobijał do kei przy akompaniamencie wiwatujących gapiów i orkiestry grającej utwór „Anchors Aweigh”.” I tak czteromasztowy windjammer, choć wcześniej z Nowym Jorkiem nie miał nic wspólnego, stał się ważnym eksponatem mającego ambicje stworzenia kolekcji historycznych żaglowców South Street Seaport Museum. Pokład byłego statku Laeiszów rokrocznie odwiedzały tysiące turystów, a jego odbijające się w witrynach drapaczy chmur reje na cztery dekady wpisały się w panoramę Manhattanu. Tak było aż do XXI wieku, gdy starzejąca się jednostka stanęła przed koniecznością generalnego remontu.

Legendarne żaglowce
Oprócz Pekinga zachowały się jeszcze trzy windajammery należące niegdyś do Laeiszów. Dwa z nich to dziś muzea: Pommern cumuje w Mariehamn na wyspach Alandzkich, a bliźniak Pekinga – Passat w Travemunde. Jedyny, który wciąż pozostaje w czynnej służbie, to Padua, która po 2 wojnie światowej trafiła do Związku Radzieckiego i teraz znana jest pod nazwą Kruzenshtern.