175 tradycyjnych żaglowców i jachtów zebrało się we wtorek niedaleko wyspy Pampus na dawnym torze podejściowym do Amsterdamu, by zwrócić uwagę niderlandzkiego rządu na problemy, z jakimi borykają się armatorzy z powodu koronawirusa.
Uczestniczące w tej nietypowej manifestacji żaglowce stanęły obok siebie tworząc wielkie, imponujące zgrupowanie. Ich armatorzy nie mają wątpliwości – bez finansowej pomocy ze strony władz państwa flota historycznych jednostek nie przetrwa. Niderlandzki rząd co prawda uruchomił programy pomocowe dla małych i średnich firm, jednak przewidziane w nich kwoty, zdaniem właścicieli żaglowców, nie są wystarczające. Statki te zarabiają na rejsach z pasażerami i wynajmie pokładów na wydarzenia firmowe, a tych z powodu pandemii wciąż nie można organizować.
Wszystko wskazuje na to, że z powodu kryzysu żaglowce znikną z naszego krajobrazu. Nie możemy pływać z gośćmi, a właśnie w taki sposób się utrzymujemy – mówi na łamach De Stentor Joost Martin, reprezentant protestujących, którzy podkreślają, że ze względu na historyczny charakter jednostek (najstarszy statek uczestniczący w manifestacji został zbudowany w 1875 roku) koszty ich utrzymania są bardzo wysokie.
Niderlandzcy armatorzy domagają się powołania rządowego funduszu pomocowego. Trwa zbieranie podpisów popierających petycję w tej sprawie. Wsparło ją już ponad 21 tysięcy osób (podpisać można się tutaj).
– Chodzi o ratunek dla 400 jednostek, które dają zatrudnienie około 800 osobom. Na naszych pokładach rocznie przewozimy ponad 300 tysięcy pasażerów – tłumaczy Joost Martin.
Miejsce manifestu nie zostało wybrane przypadkowo. Płycizna przy sztucznej wyspie Pampus (na której mieści się forteca wpisana na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO) była miejscem oczekiwania statków na odpowiednio wysoki poziom wody, umożliwiający wejście do amsterdamskiego portu. By mieć pewność, że frachtowce nie popłyną do konkurencyjnej Antwerpii, Holendrzy dostarczali czekającym załogom wodę, jedzenie i… alkohol oraz towarzystwo pań lekkich obyczajów. Marynarze relaksowali się więc po długich rejsach, bawiąc do samego rana, a potem odsypiając „przed Pampus”. Tak powstało popularne do dziś niderlandzkie powiedzenie „voor Pampus liggen”. Leżeć przed Pampus znaczy być wyczerpanym (albo pijanym w sztok).
We wtorek, 9 czerwca 2020 roku, w samo południe w okolicy Pampus zgromadziła się flota licząca 175 jednostek. Wśród nich takie żaglowce jak: Morgenster, czteromasztowy Summertime, zielony Avatar, Thalassa, Artemis, Mare Frisium czy Minerva. Na masztach powiewały niderlandzkie bandery, słychać było głośny ryk syren. Czy ten głos desperacji usłyszą władze w Hadze?
– Potrzebujemy rządowego wsparcia, aby utrzymać nasze jednostki w trudnym okresie, gdy nie możemy nimi pływać. Koszty utrzymania i uzyskania niezbędnych pozwoleń są wysokie, a wpływów nie ma. Wszystkie uczestniczące w proteście statki są w rękach prywatnych i nigdy nie otrzymywały żadnej pomocy publicznej. Teraz jednak taka pomoc staje się niezbędna. Właśnie to miała podkreślić wtorkowa manifestacja. Wracająca z Antarktydy Europa jest ostatnim żaglowcem z Niderlandów, który jest jeszcze w morzu. Wkrótce zacumujemy w macierzystym Scheveningen, w którym poczekamy na lepsze czasy. Wciąż liczymy, że kiedyś będziemy mogli wrócić na Antarktydę – mówi w rozmowie z naszym portalem Klaas Gaastra, właściciel barku Europa.
Krzysztof Romański
10.06.2020 r.
Zdjęcie w nagłówku: / Freddy Schinkel
Zobacz galerię z wielkiego protestu niderlandzkich żaglowców: